5 września, 2019

„Zniekształcona twarz dr Dolittle”

Hejka drodzy czytelnicy! Czasem przesyłacie mi różne artykuły, zdjęcia itp. dotyczące weterynarii i prosicie czy mogę się do tego odnieść. Owszem mogę i chętnie to robię- ba! Nawet do tego zachęcam, bo tyle bzdur ile krąży o zwierzakach, o ich leczeniu, chorobach itp. wystarczy by zapełnić wolną przestrzeń w kosmosie. Czasem też podeślecie coś o mojej grupie zawodowej. Czasem są to informacje smutne, czasem wesołe, czasem opisywane są historie mrożące krew w żyłach, czasem wywołujące politowanie i pusty śmiech. Tak jest też apropos artykułu, który ukazał siew polityce. Link na samym dole.
Nie chcę się wypowiadać teraz na tematy dotyczące tego jak było kiedyś i tych opisów spadających kotów i operowania na sianie, bo jeszcze tak naprawdę całkiem niedawno tak operowano ludzi – odsyłam do „Stulecia chirurgów” – pouczająca lektura. Nie będę też poruszał kwestii gospodarskich, nie pracuje w tym, sam ubolewam nad tym co się dzieje, ale popyt napędza podaż i w tej materii jeszcze się dużo nie zmieni. Artykuł o tych kwestiach poruszę niedługo – obiecuję!
Nie będę komentował samego artykułu – jestem szarym wetem który pisze hobbistycznie – odniosę się tylko do kilku faktów w nim poruszonych dotyczących leczenia małych zwierząt.
Powołując się na prawo cytatu:

„Bywa, że możliwości diagnostyczne obracają się przeciwko zwierzęciu. Pani Grażyna trafiła z kotem, który miał napady duszności, do kliniki na warszawskim Bemowie. Kazali zostawić zwierzę na dwudniowej obserwacji i przeprowadzili badania za 800 zł. Po nich diagnozy nadal nie było. Zaproponowali kolejne, m.in. gastroskopię. Ponieważ kot był już bardzo wymęczony, a gastroskopia to zabieg mocno inwazyjny, chciała się upewnić, co dalej, jeśli gastroskopia niczego nie wykaże. Usłyszała, że wtedy trzeba będzie „kota otworzyć”. Zabrała zwierzę do innego lekarza, który też co prawda nie był pewny diagnozy, ale uznał, że leczenie nie może być groźniejsze niż choroba, przyjął najprostszą opcję, że to infekcja i podał antybiotyk. Pomogło. „
dramat…
co ta historia ma na celu? Powiem wam jako osoba która pracowała i pracuje w niejednej całodobówce. Nie był pewny diagnozy – podobał antybiotyk – pomogło. A ile razy nie pomoże? Przyjmując na pewnym etapie nie można sobie na coś takiego pozwolić. Pracując w dużej placówce często trafiają do nas pacjenci odesłani z innych miejsc, często po różnych próbach leczenia, bardzo często bez wypisów i wyników wcześniejszych badań. Siłą rzeczy niektóre metody diagnostyczne powtórzyć trzeba, a badania dodatkowe to nie jest fanaberia tylko możliwość sprecyzowania naszych przypuszczeń i uzupełnienie badania klinicznego. Zespół w którym pracuje posiada doskonałego sonografa, kardiologa, neurologa, chirurga oraz innych specjalistów, laboratorium na miejscu. Daje mi to możliwość stawiania jeszcze dokładniejszych diagnoz oraz opracowywania lepszych planów leczenia. Co do ceny to te zawsze omawiane są dokładnie z opiekunem.
Podał antybiotyk – pomogło. Ale brakuje jeszcze jednego pytania „na jak długo?”
Wysokości cen nie komentuje – niestety, najwyższej klasy sprzęt, badania krwi w 10minut na miejscu i wykwalifikowana kadra kosztują – tyle.

Kolejny akapit, kolejna opowieść. Tym razem o zaniedbaniu szpitalnym. Oczywiście opowieść jednostronna godząca w klinikę – bo czemu nie. Wyroku nie, jest subiektywny opis leczenia i stanu zwierzęcia, ale co tam – oczernianie zawsze ok.

„I nigdy już nie wychowa szczeniaków” – na pewno suczka jest z tego powodu bardzo smutna…

Nie skomentuje też tego wchodzenia na szpital. To nie jest miejsce dla opiekuna, są tam inne zwierzęta, często chore, wystraszone, a przez to niebezpieczne. Szpital weterynaryjny nie ma 20 sal po 3 łóżka, tylko jest to bardziej skoncentrowana jednostka. Osoba postronna na szpitalu to zagrożenie dla siebie i innych, dodatkowo przeszkadzająca zespołowi w sprawnej pracy. Zakaz wpuszczania na szpital nie wynika z widzimisie tylko standardów!

Hejt na lekarzy bardzo łatwo nakręcić – fakt jest taki, że cierpienie zwierząt bardzo często porusza bardziej od cierpienia ludzi. Przypadków gdzie opinia lecznicy była poważnie nadszarpnięta znam multum. Jeden wpis anonimowej osoby naszprycowany emocjami, niekoniecznie wiedzą i renoma wypracowana latami spada na łeb na szyję. A to co potrafi zrobić rozżalona fundacja swoim jednym postem można porównać do bomby atomowej.
Negatywna opinia często wynika z poradzenia sobie z emocjami po chorobie i co gorsza stracie pupila.
Pamiętajcie opiekunowie – macie prawo dociekać w sądach swoich praw, jeśli rzeczywiście został popełniony błąd, zaniedbanie, ale to działa w dwie strony i lekarz także może wkroczyć na tą drogę gdy mamy do czynienia z zniesławieniem, a niestety Ci rzadko się na to decydują.

Takich artykułów pełnych tego typu rewelacji pojawia się coraz więcej. Czekam tylko, aż Vega podłapie temat i w kinach będziemy oglądać „Morbital” (lek do usypiania zwierząt).

artykuł:
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1518220,2,weterynarze-jedni-lecza-drudzy-kalecza.read