30 marca, 2023

Piesek rasowy prima sort

W piwnicy dwóch naukowców siedziało przy stole i głośno debatowało. Sztuczne, zimne halogenowe światło padało na notatki złożone grubym plikiem na stole. Z probówek na palnikach ulatywała chemiczna para. Półki wielkiej stalowej szafy, zajmującej całą ścianę w pomieszczeniu uginały się pod wielkimi słojami. W każdym z tych słoi pływały efekty pracy tej dwójki badaczy. Był to obraz groteskowy i makabryczny. Zdeformowane kończyny, nieproporcjonalne pyski, które zastygły w dziwnym grymasie. Ta galeria osobliwości z dnia na dzień tylko rosła, a kolejne eksponaty w kategoriach dziwności biły poprzednie na głowę.

– Musi mieć mniejszą głowę! Mówię Ci! Taką malutką. I te oczy niech będą całkowicie na boku! Jak u kameleona! Będzie bez ogonka! Nawet nie będzie trzeba ucinać!

– Słuchaj, to nie przejdzie, jak skrócimy jeszcze bardziej to się udusi! To nie będzie mogło oddychać!

– Nieważne! – jeden z naukowców wręcz obślinił się z podniecenia. – To się sprzeda! Potem chirurgicznie przytnie się tu i tam – rzekł jeżdżąc palcem po tablicy anatomicznej głowy, która leżała na stole. To będzie nasz kolejny sukces!

– Jak on dożyje 10-12 lat?

– I tak by nie dożył! Genetycznie padaczka wykończy go w wieku 8…

– No tak… a alergie?

– Standardowo! Na wszystko! Daj spokój – leki sterydowe nie zdążą mu nawet wątroby uszkodzić…

Razem roześmieli się i wrócili do pracy. W wielkim inkubatorze na środku pokoju dojrzewał Pugdog amerykański i właśnie wydał z siebie swój pierwszy charczący oddech.

Genetyczne modyfikowanie zwierząt, jeszcze nigdy nie było tak proste i przyjemne!

Sci fi? Trochę tak. Jednak tylko trochę. Obecny rynek zwierząt zmierza niestety w tym kierunku. O ile mamy problem z etyką jeśli chodzi o modyfikowanie ludzi, to w wypadku zwierząt tego problemu nikt nie zauważa. Nie wypowiem się na temat zwierząt służących jako „surowiec” czyli branży mięsnej, mlecznej i jajecznej – smuci mnie to, ale nie czuję się się merytorycznie na siłach. Byłem, widziałem kilka razy. Więcej tam wracać nie chcę…

Dziś z okazji dnia kundelka, który był obchodzony parę dni temu wolałbym poruszyć inną kwestię. Jako lekarz weterynarii małych zwierząt widzę jak codziennie trafiają do lecznic pacjenci chorzy. Przeziębienie, choroba bakteryjna, wypadek komunikacyjny – zdarza się. Wypadki nie chodzą tylko po ludziach. Pojawia się teraz z kolei inna tendencja. Choroby rasowe, predyspozycje rasowe. Alergie, niewydolne trzustki, padaczki – to już chleb powszedni.

Obecnie opiekun decydując się na rasowego psa często jednocześnie decyduje się na to co będzie chciał w przyszłości leczyć lub skorygować operacyjnie.

Nie mówię tu tylko o pseudohodowlach, stowarzyszeniach spod ciemnej gwiazdy, których „rodowody” warte są dokładnie tyle ile papier na którym są wydrukowane. Tam zdaje się nie istnieć coś takiego jak plan hodowlany i wszystko wskakuje na wszystko – zawsze przecież można sobie wymyślić nową rasę, dodać szczyptę ideologii, opis o spełnieniu marzenia by wyhodować psa idealnego do którego nasz „klub przyjaciół burka i kocurka” w cenie Harnasia wyda nam rodowód. Za każdym z tych wzniosłych słów, jeżeli tylko dokładnie przyłożymy ucho, słychać brzęczący głos pieniążka. Ok, odbiegłem od tematu. Wróćmy do generalnej kwestii planu hodowlanego wykonywanego w uznawanych hodowlach. Dla mnie plan hodowlany to tylko minimalizacja szkód. Pamiętajmy, że kupno psa z nawet najlepszej hodowli nie gwarantuje nam zwierzaka w 100% zdrowego. Z genami się nie wygra. Musicie o tym wiedzieć. Ja wiem, że nazwy kardiomiopatia, syringomielia brzmią egzotycznie i odlegle, ale są to schorzenia na które posiadacz rasowego zwierzęcia musi się przygotować decydując się na rasowego pupila. Niektóre choroby noszą już w nazwie przynależność do danej rasy. Wielotorbielowatość nerek kotów perskich, kamica cystynowa buldogów angielskich, kamica moczanowa u dalmatyńczyków lub mutacja genu MDR1 to choroby przypisane do danej rasy.

Najczęstszym jednak problemem rasowym z którym możemy się zetknąć w mediach to syndrom ras brachycefalicznych. W Anglii niektóre lecznice wręcz odmawiają właśnie to z powodów etycznych wsparcia w rozrodzie tych zwierząt, których problemy oddechowe wynikają wręcz z ich eksterieru. I dobrze. Liczę po cichu w sercu, że i tutaj, przez kanał La Manche doleci ten wiatr dobrych zmian.

Zastanawiające jest czemu my, tak bardzo przecież oświeceni i świadomi czym z czym wiąże się wada wrodzona u ludzi nie chcemy spojrzeć poza gatunek. Czemu coś co jest dla nas deformacją u zwierzęcia jest „urocze”, „słodkie”, „zabawne”. Machający ogon to nie jest jedyny wyznacznik szczęścia, a to, że jest się alergikiem od zawsze, duszącym się w nocy odkąd go znamy nie sprawia, że zwierzę czuje komfort.

Pamiętajmy o tym gdy jednak decydujemy się na rasowego domownika. Nie dajmy się zwariować modzie, liczmy się z konsekwencjami. Spójrzcie proszę poza czubek swojego nosa. Świat w którym zwierzę przychodzi na świat chore jest światem chorym samym w sobie.