Dziki towarzyszyły mi od dawna.
Na siłowniach i salkach treningowych, w Olsztynie jak wracałem wieczorem do domu na Brzezinach, a jak jestem w Lidlu to zawsze wrzucam „Dzika” do koszyka.
Dziki towarzyszą mi teraz, ganiając wieczorami pod moim blokiem. Jest to pewne utrudnienie, bo fakt faktem trzeba z psiakiem uważać, jednak nigdy nie napotkał mnie żaden nieszczęśliwy wypadek.
Nawet je tak sobie nazwałem, i zawsze jak wracam wieczorem do domu to zdaję relację czy spotkałem dzika Tadzika lub lochę Małgochę.
Ja doskonale zdaje sobie sprawę, że nie powinno ich być w mieście, że jest to pewne niebezpieczeństwo bo to przecież dzikie zwierzę.
Zdaje sobie też z tego sprawę, że Pan Kleks mnie trochę oszukał z tym, że „dzik jest zły”, bo nie jest. Jest po prostu dzikiem.
Nasze jaśnie oświecone społeczeństwo w kwestii zwierząt zawsze finalnie ma jedno rozwiązanie – wytropić i zabić. Taki też los czeka wszystkie wyłapane dziczki na osiedlu.
Plusem wyłapywania jest to, że nie wpuszczą myśliwych na osiedle, co jak dobrze wiemy, mogło by skończyć się źle, bo jak dobrze wiadomo dziki są podstępne i potrafią przybrać postać rowerzysty, dziecka, paczki czipsów lub o zgrozo! Innego myśliwego, a jak powszechnie wiadomo, najpierw się strzela, a potem zadaje pytania.
Zapewne wyłapią Tadzik i Małgochę i gdzieś odstrzelą. Po cichu.
Były i nie ma.
Czy istnieje inny sposób by pozbyć się dzików z osiedla? Teraz już nie… teraz tylko klatka i ołów.
Oczywiście gdyby tylko istniał jeden magiczny sposób…
Gdyby tylko dało się zamykać wiaty śmietnikowe.
Gdyby tylko człowiek potrafił wywalać resztki żarcia do śmietnika, a nie przez balkon lub okno.
Kurczę, gdybyśmy tylko potrafili te dwie niemożliwe do wykonania rzeczy, ale przecież to jest takie trudne. Nie tak łatwe jak akceptacja wystraszonego zwierzęcia w klatce z dziurą w głowie/sercu od wystrzału z bliskiej odległości.
Humanizm, empatia, wielkie miasta, wielkie idee. Osiedle jak wiele innych z krwią zwierząt na rękach.
No ale to przecież „dzik jest dziki, dzik jest zły…”