Temat który łączy i dzieli.
Jak wiecie jestem już na końcówce moich studiów z psychologii, za rok się bronię (mam nadzieję), jestem również lekarzem weterynarii, który na co dzień na łamach tego fanpage’a i strony internetowej dzielę się swoimi przemyśleniami dotyczącymi etyki zawodu.
Dzisiaj chciałbym napisać coś co łączy te dwie rzeczy.
Temat jest dość śliski i na pewno kontrowersyjny bo łączy chyba wszystko co może człowieka złapać za serce: chore dzieci i najinteligentniejsze ssaki na świecie, zaraz po ludziach – delfiny.
Mowa o delfinoterapii, czyli wsparciu chorych dzieci i rzekomym leczeniu ich poprzez pływanie z nimi i kontakt w basenie. Propagatorzy tej metody mówią wręcz o olbrzymich wskaźnikach poprawy zdrowia, przytaczają badania. Pojawia się temat ultradźwięków wydawanych przez delfiny i ich zbawiennym wpływie na zdrowie.
Mamy do czynienia z kłamstwem i przeinaczeniem rzeczywistości na bardzo wielu płaszczyznach.
Pierwsze jest takie, że delfin w takich warunkach jest szczęśliwy. Nie jest. Jest wytresowany. Człowiek z zewnątrz nie jest w stanie tego ocenić, bazuje na tym co widzi i sobie kojarzy patrząc na zwierzę. Nie wie, że pocieszny kwik to może być oznaka bólu i smutku, tak jak w większości przypadków ludzie uważają, że piesek jest szczęśliwy bo macha ogonkiem, a gekon który umiera na rękach w sumie nie czuje się źle bo ma przecież uśmiech na twarzy.
Delfiny w niewoli cierpią. To mega inteligentne stworzenia, tworzące swoje społeczności, komunikujące się z sobą i cieszące się wolnością. Żadne delfinarium czy ośrodek terapii delfinami nie pochwali się ile z ich zwierząt zagłodziło się na śmierć (z własnej woli!) lub popełniło samobójstwo (tak! One tak robią!) uderzając w ściany swojego „szczęśliwego basenu”.
Zamykając je, robimy im krzywdę, zabijamy je.
Sztuczki i ich proludzkie podejście to wynik tresury, tak jak pies który przynosi Ci skarpety nie dlatego, że Ci zimno w nogi, tylko dlatego, że dostanie za to smaczka, a że są to zwierzęta inteligentne nad wyraz to ilość „marketingowych tricków dla gawiedzi” jest naprawdę duża.
Nasze mózgi wypaczyły „Uwolnić orkę” i „Delfin Flipper” tworząc z nich zwierzęta, które wręcz mają poczucie misji, że powinny pracować przy ludziach. Flipper zresztą popełnił samobójstwo – tak gdyby ktoś nie wiedział jeszcze.
Podłe i śliskie jest wykorzystywanie tych zwierząt jako rzekoma pomoc dla chorych dzieci. No bo przecież jak możesz napisać źle, kiedy pomaga się dzieciom. Otóż nie! To kolejny marketing oparty na chłopskim rozumie, a nie jakichkolwiek badaniach.
„Badania” o korzystnym wpływie delfinoterapii są tak dziurawe, niekompletne i naciągane, że finalnie sam pionier tego procederu się od tego odciął, ale o tym nie przeczytacie na stronach „cudotwórców”.
Żerowanie na zwierzętach jest podłe, ale żerowanie na chorych dzieciach kosztem zwierząt jest jeszcze gorsze.
Teorie o delfinich ultradźwiękach i kontakcie z nimi są skonstruowane tak, aby brzmiały logicznie, ale nie znalazły nigdy pewnego potwierdzenia, gdzie na sam koniec okazało się, że sztuczny delfin poradził sobie nawet lepiej w niektórych przypadkach.
Skoro Organizacja WDC (Whale and Dolphin Conservation Society), psycholodzy, terapeuci i lekarze weterynarii mówią nie, to może warto dać sobie spokój lub chociaż to przemyśleć?
Rozumiem, że rodzic chorego dziecka potrafi łapać się za wszystko – niestety ciemny rynek usług paramedycznych kwitnie, bo na nadziei i rozpaczy, żeruje się najlepiej, ale starajmy się walczyć informacją z dezinformacją