Witajcie moi drodzy. Dziś chciałbym się z wami podzielić pewnym fragmentem mojej pracy. Przybliżyć wam pewien nie do końca myślę zrozumiany aspekt.
Dziś będzie taki odcinek „making of” zdrowego zwierzęcia. Często zdarza mi się czytać na różnych grupach tematycznych pytania opiekunów: „gdzie wykonać dany zabieg i dlaczego”. Częstym argumentem przewijającym się w tych dyskusjach jest cena. Nie dziwię się, przecież nikt nie wnika w sam proces. Przynosisz zwierzaka do lecznicy i odbierasz po paru godzinach – proste nie?
Ja chciałbym wam dziś powiedzieć i pokazać zresztą również, że tych punktów na drodze waszego zwierzaka jest dużo więcej. Wszystkie te punkty składają się również na cenę tego zabiegu. Może dzięki temu zrozumiecie jak to wygląda od kuchni.
Ja wyznaję zasadę „Professionals Have Standards” – w pewnych kwestiach nie toleruję dróg na skróty, bo znieczulenie to nie piwko pod chmurką, że raz sobie wezmę tańsze, bo klepie tak samo, a na tym oszczędzę parę złotych, bo w sumie to jak bardzo się chce to można. Otóż moi drodzy nie można, a na pewnym etapie już nawet nie przystoi.
W standardach kliniki w której pracuję pobieramy krew zwierzęcia przed zabiegiem. Nie dlatego, że lubimy patrzeć na krew, albo lubimy znęcać się nad zwierzakami, lub chcemy doliczyć ekstra talary. Chcemy sprawdzić jak funkcjonują narządy odpowiedzialne w głównej mierze za metabolizm znieczulenia (nerki i wątroba). Jeżeli pacjent tego wymaga – jest starszy, lub w osłuchiwaniu serca coś nam się nie podoba kierujemy na badanie ECHO serca. Wykonując tą podstawową diagnostykę jesteśmy w stanie dobrać odpowiednie dla sytuacji zdrowotnej znieczulenie, albo wcześniej zacząć leczenie choroby współistniejącej. Nie wszystkie choroby są widoczne „gołym okiem” – badania dodatkowe pozwalają nam zajrzeć głębiej.
Zbadany? Zakwalifikowany? Ok! działamy!
W dzień zabiegu, zwierzę jest powtórnie badane klinicznie przez lekarza kierującego na zabieg. W wypadku małych ssaków i gadów z którymi głównie pracuje zazwyczaj badam sam. Jeżeli wszystko gra to można przystąpić do działania. Drogi widzu, zasiądź sobie spokojnie w fotelu i posłuchaj.
Oto zdjęcie sali, którą przygotowałem do zabiegu stomatologicznego. To wszystko ma działać jak dobra orkiestra – jak filharmonia narodowa rzekł bym. Dlatego więc w około mam wszystkie niezbędne instrumenty od aparatury monitorującej życie, po sprzęt do znieczulenia, ogrzewanie i narzędzia chirurgiczne.

Czy to wszystko jest potrzebne? Nie da się czegoś zastąpić? Odpuścić?
Odpowiem pytaniem: Czy jeśli w filharmonii brakuje skrzypka to puszczają podkład z Youtube?
No ale jesteśmy przy zespole- bo orkiestra to nie jest tylko jeden muzyk! Jak widzicie na fotkach są jeszcze dwie osoby. Jedna to asysta przy zabiegu, a druga to anestezjolog. Ta pierwsza to dodatkowa para rąk przy zabiegu, a ta druga sprawia, że zwierzątko śpi grzecznie, spokojnie w ramionach Morfeusza. Anestezjolog dba jednak nie tylko o głęboki sen, ale o sen pozbawiony bólu, o sen bezpieczny, z którego zwierzę wybudzi się jak najszybciej i bez ubytków na zdrowiu. Ona też monitoruje całą aparaturę dookoła mnie. Wie co znaczy każde brzdęknięcie aparatury, każdy alarm, każda cyferka na monitorze – i wie jak wtedy zareagować. Ja nie muszę się tym przejmować, skupiam się na zabiegu – mam ten komfort spokojnej głowy.
Na fotkach widać założenie dojścia dożylnego, oraz intubacji pacjenta. Robimy to, aby mieć w 100% kontrolę nad całym zabiegiem, a w sytuacjach krytycznych możemy udzielić jak najlepszej i najszybszej pomocy.


Na kolejnych zdjęciach, po udanym „koncercie” na sali chirurgicznej, jeżeli wszystko zagrało tak jak powinno zwierzę umieszczone jest na szpitalu.
Tam pod czujnym okiem personelu szpitalnego dochodzi do siebie. Dalej mierzone są parametry życiowe, odbywa się opcjonalne dokarmianie. Na zdjęciu widzicie pozabiegową szynszylkę z założonym dojściem dożylnym i podaniem płynów w najbezpieczniejszy możliwy sposób – pompą infuzyjną. Sam zwierzak siedzi sobie w inkubatorze z doprowadzonym tlenem. Tak jak widzicie – na każdym etapie wasz pupil jest pod nadzorem, a suma summarum na jego drodze od przyjęcia do wydanie spotka przynajmniej 4 lekarzy.


Dużo w tekście jest „naj”, ale właśnie o to chodzi.
Bo chcemy by wszystko co robimy było „najlepsze”, „najbezpieczniejsze”, „najnowocześniejsze”.
Bo do tego „naj” trzeba dążyć. Walczymy o każdy 1% więcej jeśli chodzi o poprawę bezpieczeństwa, bo za każdym 1% stoi kilka zwierzęcych żyć, więc jest o co się bić.
Mam nadzieję, że w prostych słowach wam przybliżyłem jak wygląda cała otoczka, której nie widać z zewnątrz i zrozumiecie dlaczego „nie da się trochę taniej panie kierowniku?”.
Zdjęcia wykonane podczas mojej codziennej pracy w Trójmiejskiej Klinice Weterynaryjnej

