12 lipca, 2020

Afera o pumę

Proszono mnie o komentarz w tej sprawię więc postanowiłem zabrać głos.

Ciekawa afera od kilku dni krąży w necie. Żołnierz spełniał swoje marzenia, kupił sobie pumę. Po 6 latach mu ją zabrano decyzją sądu, ale on ją wykradł i schował się z nią w lesie. Nie będę tutaj się rozpisywał o całej sytuacji – artykułów w necie o kulisach tej sprawy jest pełno.

Myślę, że jest gruba szansa na serial lub chociaż dokument Netflixa w tym temacie.

Z tą konkretną pumą miałem do czynienia już na studiach specjalizacyjnych. Opiekun nawet miał wykład na ten temat jak sobie załatwić takie zwierzę na legalu. Jak się okazało chyba jednak w tym planie były pewne dziury.

Nie spodziewałem się jednak, że facet znajdzie takie poparcie w społeczeństwie. Jak się okazuje jest wielu zwolenników utrzymywania W TEN sposób zwierząt. Puma dla Polaka prawem! Dlaczego wcisnąłem caps lock na „ten sposób”? Pomyślmy.

Jesteś pato rodzicem, ledwo wiążesz koniec z końcem, ale robisz sobie trójkę kolejnych dzieci… Jakoś to będzie.

Jesteś biednym mieszkańcem wieżowca z wielkiej płyty, pracujesz 12h dziennie. Zakupujesz dwa bernardyny bo zawsze marzyłeś o Bethovenie z filmu. Jakoś to będzie.

Jesteś żołnierzem. Wracasz z misji. Kupujesz sobie pumę. Zawsze o tym marzyłeś. Nie stać Ciebie jeszcze na zbudowanie jej woliery, żre to 120kg habaniny miesięcznie. Jakoś to będzie.

W sprawie pierwszych dwóch przykładów mamy jasną sytuację, a dziwnym trafem cały sens trzeciego gdzieś nam umyka…

Coś jeszcze dodać? Pierwsza zasada jeśli chodzi o zwierzęta (chyba o dzieci też, ale nie mam to się nie będę wymądrzać) – najpierw spełnij warunki konieczne to prawidłowego bytowania, a potem myśl o zwierzaku! „Jakoś to będzie” możesz sobie mówić popijając śliwki maślanką, a nie decydując się na żywe stworzenie – szczególnie gdy to zwierzę jest potencjalnie zabójcze!

ZAWSZE, powtarzam: ZAWSZE przy odwrotnym typie postępowania cierpią zwierzęta: niektóre wyrzucone na śmietnik, przywiązane do drzewa w lesie, uśpione w gabinecie lub same padają z racji złych warunków. Brak odpowiedzialności jest zawsze wykładnią.

Zbiórki, zrzutki na stworzenie odpowiednich warunków dla swojego kaprysu? Jak to ma działać? I co najważniejsze: co się stanie jak nie zadziała? Co się stanie jeśli naśladowcy nie zbiorą na wolierę?

Ten brak odpowiedzialności w wypadku tego konkretnego zwierzęcia przejawiał się także wszędzie dookoła. Od firm które wchodziły we współpracę reklamową z tym panem (bo skoro Pan od pumy mówi, że nic się nie stanie to się nie stanie), po placówki (o zgrozo!) z dziećmi które tą pumę wpuszczały (BO SKORO PAN OD PUMY MÓWI, ŻE NIC SIĘ NIE STANIE TO SIĘ NIE STANIE!!!). Cały czas zezwalamy zwierzakom na bycie produktami, a ich opiekunom na brak odpowiedzialności.

Teraz rozmawiamy o kocie którego waga może osiągnąć około 70kg. Zwierzęciu potencjalnie niebezpiecznym. Zwierzęciu które chodziło na smyczy „bo to łagodny kotek nic nikomu nie zrobił nigdy”.

„No a co z miłością? Przecież opiekun tak bardzo to zwierzę kocha!”

Tak jest na pewno. Gdyby tak nie było to nie ukrywał by się z nią po lesie. Teraz jest to jednak pewna niesprawiedliwość, że przez tyle lat to działało, a teraz niby już nie? Cała ta akcja jest trochę za późno, bo po 6 latach, kiedy rzeczywiście człowiek ze zwierzęciem wytworzył pewną więź. Prawda jest taka, że zwierzę to nie powinno było się nigdy u nas znaleźć. Wtedy wykorzystano furtki w prawie i niedociągnięcia by móc ją mieć, a teraz wykorzystano podobno niejasności by ją zabrać.

Będą krzyczeć z lewa, z prawa. Będą ganiać się po lasach, ogrodach zoologicznych. Sprawiedliwe sądy, niesprawiedliwe osądy, niezależni specjaliści, emocjonalni miłośnicy zwierząt. Każdy coś powie, każdy sobie pokrzyczy. Kto oczywiście na tym ucierpi? Jak zwykle zwierzę, bo w obecnej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania, zostało „mniejsze zło”, a w sprawie mniejszego zła racje miał Geralt z Rivii. Odsyłam do tekstu źródłowego.